×

36 – Shadowplay

– No! …Udało się!

Treść tych słów dotarła do mnie z opóźnieniem. Rejestrowałem otoczenie: szczupłego bruneta, który właśnie wstawał z klęczek, stukot narzędzi chowanych do walizki, otaczające nas stosy małych urządzeń, o których przeznaczeniu nie miałem pojęcia. W oddali zaznaczały się owadzie kształty kilkusetpiętrowych budynków. Na tle zachodzącego słońca i otaczającego mnie wysypiska, przypominały stare, niezadbane pomniki z mnóstwem bocznych lusterek… r e l i k t y – odruchowo przyszło mi to na myśl. Siedziałem na wygodnym, miękkim skórzanym krześle. Wstałem. Stopniowo przestałem czuć intensywny gorzki zapach.

Mężczyzna nie posiadał zarostu, miał niezwykle bystre spojrzenie i śniadą cerę. Pierwszym moim odczuciem był strach spowodowany zbyt małą odległością między nami. Oddalił się ode mnie na kilka kroków, nieustannie mnie obserwując. Uśmiechał się. Zdawał się doskonale wiedzieć, co się ze mną dzieję. Kilkadziesiąt sekund po tym, kiedy wyszedłem z percepcyjnego szoku, wywołanego uruchomieniem, znów otworzył walizkę, wyjął z niej drobny przedmiot i odezwał się do mnie powoli, jak do dziecka.

– Popatrz! Taki maleńki układzik – odrzekł trzymając w swoich palcach miedzianą płytkę niewielkiej wielkości – spowodował, że zostałeś wyłączony. Teraz posłuchaj uważnie i przyjmij to spokojnie. I tak zadawałbyś pytania, na które żądałbyś natychmiastowej odpowiedzi, więc powiem Ci kilka rzeczy od razu teraz. Teraz słuchaj… byłeś nieaktywny najprawdopodobniej przez jakieś sześćdziesiąt – siedemdziesiąt lat. Ktoś musiał Ci go wyjąć – a w przypadku Twojego modelu, było to nagminne. Mamy rok dwa tysiące dwieście dziewiąty, s t a r y.

Stać było mnie tylko na to, żeby spytać –”Co?”

Cisza trwała długo, a mój ‘wybawca’ uważnie obserwował moją reakcję.

– Musisz powoli przetrawić tę informację… Później spokojnie opowiem Ci, co stało się w ciągu tych kilkudziesięciu lat. Spokojnie.

Znów odczekaliśmy kilkadziesiąt sekund, po czym spytałem, gdzie się znajdujemy.
– Jesteśmy na Bostońskim wysypisku.

Kiwnąłem głową.

– Idę teraz do swojego hangaru, znajduje się on dokładnie tam – wskazał palcem – ten oszklony niski budynek – widzisz? W okolicy nie znajdziesz raczej nikogo innego z kim mógłbyś pogadać. Wpadnij do mnie, jak już trochę ochłoniesz. Przyjdziesz i wszystko Ci opowiem, będziesz mógł tu nawet pomieszkać jakiś czas, zanim znajdziesz własny kąt. Uwierz, nietrudno… Mały spacerek, tuż po rozruchu dobrze Ci zrobi. Tu nic Ci nie grozi.

– Chwila! – krzyknąłem – Jakim cudem, nie ma tu ludzi?
– Powiem Ci później, spokojnie – Odwrócił się.
– Nie zostawiaj mnie tu samego! Ja nic nie wiem!… Powiedz mi! Wszędzie tak jest?
– Wszędzie na wschodnim wybrzeżu.
– A gdzie indziej?
– Powiem Ci spokojnie za godzinę, jak do mnie przyjdziesz. Dużo informacji, jak na tak krótki czas, jesteś w szoku, nie wiem jak będziesz odreagowywać. Do zobaczenia.
– Na pewno jestem tu bezpieczny?
– Zupełnie, tu jest pusto. Wszystkie urządzenia, które tu widzisz, nie działają. Będziesz się na pewno zastanawiać, co to jest, więc informuję cię, że większość z tego co tu widzisz, to rozebrane części.

Wyruszył w kierunku hangaru. Obserwowałem go, cały czas, krok za krokiem. Kiedy znikał na moment za górami posegregowanych części odczuwałem niepokój, który nie zniknął, nawet gdy dotarł tam gdzie obiecał.

Krążyłem. Podchodziłem do stert części. Miały różne kształty i wielkości – prawdopodobnie wszystkie były wykonane z plastiku i miedzi. Były poukładane wedle oznaczeń. Przeglądałem, je, próbowałem zważyć, niektóre z nich były zbyt ciężkie, jak na materiał z którego były wykonane.

Dość niedaleko zauważyłem stosy nieaktywnych androidów, model po modelu – były grupowane chronologicznie, bowiem natrafiłem na grupy pionierskich typów. Prawdopodobnie, gdzieś kilometr stąd leżą moi odpowiednicy. Poszedłem w przeciwną stronę.

Dalej widziałem tylko stosy ekranów najróżniejszej wielkości. Posegregowane od maleńkich mode chipów, do wielkich ponad stu calowych potworów ustawionych poziomo. Gdzie okiem sięgnąć, było ich mnóstwo.

Usiadłem na ziemi. Zachodzące słońce uwypuklało widok monumentalnych, szerokich u podstawy wieżowców, pełnych ekranów. Wraz z pajęczyną wiszących na wysokości dawnych galerii i parków sprawiały wrażenie reliktu z przeszłości, którym zresztą były. Przypomniałem sobie, że zwróciłem na to uwagę od razu po przebudzeniu.

Sięgnąłem do kieszeni spodni. W jednej z nich znalazłem złożoną kartkę. Widniał na niej namalowany kredkami niebieski koń, z różowo – fioletowym ogonem i grzywą w kształcie trójlistnej koniczyny namalowany przez kochaną czteroletnią Anię. Uroczy rysunek namalowany przez uroczą dziewczynkę… Patrzyłem się na ten rozkoszny widok, jakieś parę minut. Złożyłem kartkę z powrotem do kieszeni.

Pojawiło się we mnie ogromne poczucie osamotnienia. Po pięknych, majestatycznych, mieniących się światłami i rozmaitymi obrazami budynkach z setkami tysięcy ludzi i androidów zostały tylko monumentalne cienie. Przygnębiający, przykry widok. „Od teraz moje istnienie nie ma znaczenia. Nie mam dla kogo pracować.”

„Czy był jakiś jeden moment, w którym dowiedziała się, że już nie przyjdę?”

Zapadał zmierzch. Kiedy szedłem w stronę hangaru, pomyślałem, że może zdołam znaleźć kogokolwiek kogo znałem. „Minęło sześćdziesiąt pięć lat, ktoś musi jeszcze żyć, jeśli tylko się stąd przenieśli, w końcu tego do końca nie wiem.” Ta myśl podniosła mnie na duchu. Wiedziałem, że nadzieja może zgasnąć już za chwilę, ale kurczowo trzymałem się tej myśli.

Wszedłem do budynku.

***

Miniatura literacka inspirowana odsłuchem płyty.

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Najwięcej głosów
Opinie w linii
Zobacz wszystkie komentarze
0
Chętnie poznam Twoje przemyślenia, skomentuj.x