Money – Shadow of Heaven
Jest coś niezwykle autentycznego w debiucie zespołu z Manchesteru. To taki album, w którym na frazy – „God is dead”, „Hold Me Forever” czy śpiewane obłąkańczo „Heaaaven!!!” – nie reagujemy z pobłażaniem. „Shadow of Heaven” zdaje się być opowieścią straceńca, który przez długi okres czasu żył głową w chmurach i na chwilę dostał to o czym marzył. Ta – przyjęta na płycie bardzo serio – perspektywa, sprawia, że album dostarcza mnóstwa emocji.
Efekt ten zawdzięczamy w znacznej mierze niezwykłemu wokalowi Jamie’go Lee, który zdaje się być połączeniem Bono z Anthonym Gonzalezem (M83)z dodatkiem chrypy. Jamie ma ich porywczość i entuzjazm, ponadto niezwykle plastycznie zmienia tonacje głosu, idealnie wpasowując się w ten sposób w aurę intymnego marzenia.
Ów klimat – subtelny i żarliwy zarazem, jest tworzony dzięki budowie samych kompozycji. Już w pierwszym indeksie, gdzie schemat: zwrotka – refren jest sprytnie zatuszowany, przez zbitkę powtórzeń – słyszymy co się święci. Atmosferę podkręca hymniczny Who’s Going To Love You Now, który zdaje się być skrzyżowaniem Intro (M83)z Wake Up (Arcade Fire). Z dwóch pojedynków na solo z fortepianem Jamie Lee wychodzi zwycięsko w utworze Goodbye London.
Za punkt kulminacyjny płyty w postaci wyśpiewanej frazy „Oh there’s Blood” z chrypą należą się brawa na stojąco. Zresztą w kolejnym Hold Me Forever – nie ma spuszczania z tonu; w tym utworze mamy obłąkańczą radość, zachłyśnięcie się szczęściem i faceta obracającego się w kółko z radości.
„Heaven!!!, Heaven!!! Heaven its Real!!!” śpiewa Jamie Lee, całość zdaje się być jednym wielkim wykrzyknikiem, a ja nie czuję ani grama irytacji. To trzecia obok Atoms For Peace – „AMOK” i Majical Cloudz – Impersonator historia opowiedziana za pomocą formatu albumowego.
Niestety w drugiej części albumu, mamy spuszczenie z tonu. Płyta z wysokiego poziomu, spada na poprawny. W kolejnych indeksach ( za wyjątkiem The Cruelity of Godliness) nie mogę wyróżnić punktów charakterystycznych zarówno jeśli chodzi o samą konstrukcję kompozycji jak i wokal. Stąd moje obawy co do – ewentualnego – kierunku obranego na drugiej ich płycie. Niedawno pisałem o debiucie Outfit – zespołu startującego z dość podobnego miejsca, co Money – i o ile ich Perfomance wydaje mi się płytą mniej efektowną i nieco słabszą jako całość – Outfit wydają mi się znacznie pewniejszymi rzemieślnikami i o ich przyszłość raczej nie ma się co martwić. Money natomiast… no, może być różnie. Jak na razie kłaniam się nisko, ale jednak trochę się o nich martwię.