Keep Shelly in Athens – At Home
Nie ma już nic w tym dziwnego, że projekt, może zasłynąć serią kilku mini albumów EP i dopiero po kilku latach wydać (mniej, lub bardziej udaną) ‘debiutancką’ płytę. W przypadku tego duetu, w którym wokalistką jest pięęękna* Sarah P., na ‘debiut’ czekaliśmy aż trzy lata. W ich trakcie, było sporo wzlotów, z których najbardziej przypadły mi do gustu bardzo dobre wydawnictwo In Love With Dusk z chillem w postaci Fokionos Negri Street oraz bardzo ciekawa zrzynka z albumu Yesterday Was Dramatic, Today Its OK, czyli Campus Martus ze specyficznym pianinem przywodzącym na myśl Bathsa. Trzeba przyznać, że trzymają rękę na pulsie, umiejętnie łącząc pomysły najlepszych.
Kierunek obrany na najnowszej płycie, nie jest szczególnie odkrywczy. Może zaskakiwać, że Sarah P. śpiewa tutaj kilkakrotnie jak Karen O** z Yeah Yeah Yeahs, ale już melodie rodem od Washed Outa w utworze Oostende to coś czego moglibyśmy się spodziewać. Rockowe Knife, czy Hover, przypominają bardziej szkice niż pełnoprawne kawałki, zaś – najlepszy na płycie – singlowy Recollection, to siostrzeniec tytułowego utworu z tegorocznego Paracosm. O czym to świadczy? Nie muszę wspominać.
Można narzekać, bowiem niewiele brakuje kompozycjom na At Home, do sprawienia opadu szczęki. Gdzieś od czwartego indeksu aranżacyjnie czegoś brakuje. Czy to subtelnej melodii zagranej na (przykładowo) marimbie, czy ledwo słyszalnego, stopniowo coraz głośniejszego syntezatorowego, ciepłego dźwięku, imitującego chórek w utworze Sails, (lekcja z „Sometimes” MBV). Duża w tym wina w dość schematycznej budowie samych kompozycji – braku suspensu, jak np. w Bicycle – Memory Tapes ***, niespodziewanego wybuchu, który sprawi, że utwór będziemy pamiętać na długo. Coś w tym stylu pojawia się na At Home tylko tym raz- mowa o zwieńczeniu utworu Madmen Love. Aranżacyjna odwaga i połączenie wymienionych pomysłów mogły by sprawić, że Room 14 (I’m Fine) zostałby kandydatem na utwór roku, bo ma ku temu (niewykorzystany) potencjał.
Można rozprawiać nad tym, czy postawienie wyłącznie na wokal, przy producenckich możliwościach pana o pretensjonalnym pseudonimie, którego z powodów technicznych nie przytoczę jest słuszny. Można też zacytować internetowego oryginała**** stwierdzając „Nooo… fajne, ale trochę mało napracowania” i czekać z nadzieją na to, że Keep Shelly in Athens staną się w końcu sobą.
Niech Was nie zwiedzie krytyczny ton tej recenzji! At Home, urzeka i zatapia morskim błękitem, by chwile po tym sprawić, że pomyślisz o lazurowym, bezchmurnym greckim niebie. No, chyba, że grają rocka..